Dzień Matki: spóźnione życzenia.
Kilka dni temu miałam obronę pracy dyplomowej.
Wiecie co to oznacza przy 3 miesięcznym dziecku…:)
Żeby tego było mało, cały Maj mój mąż pracuje 300km od domu, syn ma tyle wizyt lekarskich, co stary, schorowany człowiek i przestał lubić jazdę samochodem, a ja jeszcze na dodatek, akurat teraz, wzięłam się za chudnięcie, bo wakacje za pasem.
Życiowe puree, co? 🙂
Ostatnio mało spałam, nic nie pisałam i zaciskałam zęby, żeby jakoś dotrwać do końca miesiąca. Uczyłam się w czasie drzemek młodego i w nocy, ćwiczyłam kładąc go na matę edukacyjną i jeździłam samochodem robiąc 10 przystanków na przytulanie na trasie 30 kilometrów.
Na obronę pojechała ze mną mama, żeby przypilnować młodego pod uczelnią. Potem pojechała do pracy, a my we dwoje wracaliśmy do domu. Było 28 stopni, byłam w za ciasnej spódnicy, a pod białą lekko prześwitującą bluzką miałam biały TOP MĘŻA, bo nie miałam kiedy jechać na zakupy. Od gorąca moje włosy pokręciły się jak świderki w pomidorowej, a na nosie miałam potłuczone 2 lata temu okulary. Czaicie? Czujecie to ? Aż prosi się, żeby powiedzieć „Młoda, zgrabna i powabna”.
Młody nie miał wybitnego humoru, jak zawsze, kiedy jedzie sam z tyłu. Zatrzymywałam się cztery razy, żeby go uspokoić, a jadąc śpiewałam na cały głos Lulaj że Jezuniu i Chlebie Najcichszy ( nie wiem, dlaczego znam tekst…), zastanawiając się, czy na światłach inni kierowcy czytają mi z ust, albo słyszą moje ryki. Pani inżynier od siedmiu boleści.
Obiecałam sobie wtedy, że to wszystko odeśpię.
Ha Ha Ha, też się śmiejecie prawda? 🙂
Trzy dni później nadszedł Dzień Matki.
Czekałam na niego z fascynacją- mój pierwszy dzień mamy!
Nie wiem co ja sobie wyobrażałam, ale chyba, że będę cały dzień z tym małym szkrabem odpoczywać i patrzeć mu w oczy. Nie przewidziałam tylko, że zaprosiliśmy nasze własne mamy na obiad. Więc nie dość, że od poprzedniego wieczora stałam w garach, to rano tańczyłam jeszcze na mopie, a potem próbowałam nadążyć umysłowo nad słowotokiem jaki wypływał z ust wszystkich biesiadujących. Kręciło mi się w głowie, zasypiałam o 18:00, przy gwarnym stole. Byłam na granicy snu, płaczu, wściekłości. Miałam ochotę stanąć na środku salonu, tupać nogami i rwać włosy z głowy.
Ale zacisnęłam zęby i po prostu poszłam położyć małego spać.
Patrzyłam jak śpi przez dobrą godzinę. Jak oddycha, jak powoli unosi się jego brzuszek, jak usteczka wykonują mikro-grymasy, oczy wariacko krążą pod powiekami, jak dziurki w nosie rozszerzają się i zwężają. Jak zaciska i prostuje paluszki, i mruczy coś przez sen. Patrzyłam i łzy same płynęły mi z oczu. Po prostu czułam tą chwilę bardzo głęboko. Widziałam bezbronną, całkowicie ode mnie zależną, szczęśliwą i bezpieczną istotkę. Istotę, która wyrośnie kiedyś na dorosłego człowieka. Na to, na jakiego, wpływ mam JA. Jego życie jest w moich rękach.
Leżało przede mną 9 kg szczęścia, które kiedyś dorośnie, któregoś dnia wyjdzie na pierwszą imprezę, zaprosi dziewczynę na randkę, zgoli brodę, założy krawat, pójdzie na studia, do pierwszej pracy. Dotarło do mnie tak okropnie mocno, że stworzyliśmy z mężem coś najpiękniejszego na świecie. Stworzyliśmy życie, a teraz tworzymy człowieka.
Spłynął mi cały makijaż, zamoczyłam cały jasiek i chciałam płakać dłużej i dłużej, bo to były prawdziwe łzy szczęścia i wzruszenia. Tej miłości nie da się porównać.
My, matki…
Nie śpimy, nosimy słodkie kilogramy, gotujemy, sprzątamy, targamy siaty z zakupami, pijamy zimne kawy, uśmiechamy się na żądanie, płaczemy w ukryciu, zapominamy zapiąć bluzek po karmieniu, wychodzimy do urzędów z niezauważoną wcześniej kupą na przedramieniu, otwieramy listonoszowi drzwi z przedwczorajszym makijażem, nosimy dwie różne skarpetki, odpowiadamy na tysiące pierwszych pytań, nagle okazuje się, że potrafimy być najlepszymi bajkopisarzami, albo śpiewaczkami, planujemy, panujemy nad światem.
Każdej z nas zdarza się, że brakuje siły. Brakuje siły, mocy, chęci. Raz na jakiś czas, czasem co tydzień, ewentualnie codziennie. Ale potem podnosimy się i biegniemy dalej. Bo mamy dla kogo.
Każda z nas spotyka się z krytyką, albo z milionem dobrych rad, które musi przesiać przez sito własnej intuicji.
Nie da się racjonalnie wytłumaczyć supermocy matek.
Życzę wam mamy, wszystkiego co tylko chcecie, a oprócz tego, życzę również…
Więcej życzliwości, i wyrozumiałości społeczeństwa,
Pewności siebie, nawet kiedy kroczycie przez miasto w dresie z pół-kokiem,
Mniej wyrzutów sumienia,
Swobody w wypłakaniu się,
Ciepłej kawy, tak z raz w tygodniu, nie rozpędzajmy się!
Wsparcia,
Dumy, olbrzymiej dumy!
Dużej dawki śmiechu,
Pierdoły pomyślicie, ale przecież to co najważniejsze w życiu, już macie.
Moje życie od trzech miesięcy jest pełniejsze. Czuję się tak, jakby ktoś rozpalił w moim sercu płomień. Nigdy wcześniej nie czułam nic porównywalnego. A wy?
Mateczki…. No najlepszego!